Elektrownia Połaniec (EP) w Zawadzie k. Połańca, wybudowana na przełomie lat 70/80 jako przedsiębiorstwo państwowe została przekształcona w jssp (Jednoosobowa Spółka Skarbu Państwa) w 1996r., a w 2000r. 25% jej akcji sprzedano belgijskiemu Electrabelowi. W 2003r. Electrabel zakupił od skarbu państwa kolejne 60% akcji, oraz odkupił resztę akcji należących do pracowników stając się stuprocentowym właścicielem. W kolejnych latach EP przeżyła kilka przetasowań właścicielskich – Electrabel wszedł m.in. w skład francuskiej grupy GDF SUEZ, potem Engie. I jako Engie Energia Polska S.A. elektrownia funkcjonowała już do 2017r. W 2013 roku w EP oddano do użytku „Zielony Blok” – do dzisiaj największy na świecie blok energetyczny opalany w 100% biomasą pochodzącą głównie ze zrębków drzewnych. Po przejęciu władzy przez PiS (2015r.) w ramach ogłoszonego wówczas planu „repolonizacji gospodarki” w 2017r. państwowa Grupa Energetyczna ENEA kupiła od ENGIE 100% akcji, stając się jedynym właścicielem EP. Państwowa grupa przejęła dużego wytwórcę prądu (producent ok. 6 proc. energii krajowej) i jedną z młodszych elektrowni systemowych w kraju oraz największy tego typu obiekt w południowo-wschodniej Polsce. I, co nie mniej ważne, przejęto spółkę, (jak wówczas głoszono w oficjalnych komunikatach) na korzystnych warunkach finansowych i w pełni oddłużoną. Warto tu koniecznie wspomnieć, że przejęcie EP przez państwową grupę było jednocześnie zwieńczeniem długich starań i postulatów zakładowych jak i regionalnych struktur NSZZ „Solidarność”, aby to właśnie państwo na powrót stało się jej właścicielem. U podstaw związkowego stanowiska, obok oczywistych kwestii związanych z bezpieczeństwem energetycznym państwa, stała także troska o zatrudnionych tam ludzi, pracowników którzy pod obcym kapitałem doświadczali wielu niesprawiedliwości. Ich powodem był głównie wszechogarniający spółkę outsourcing, czyli wydzielenie wraz z pracownikami z EP do zewnętrznych podmiotów bez mała wszystkiego, co tylko wydzielić się dało. Związek kierował się więc prostym przekonaniem, że po zmianie właściciela pracownicy zatrudnieni w zewnętrznych – wydzielonych podmiotach, powrócą na łono spółki matki, czyli EP. A tam będą pracowali już na zdrowych, korzystniejszych (i to nie tylko płacowych) warunkach. I faktycznie, po zmianie właściciela zmiany organizacyjne idą w tym właśnie kierunku – chociaż zdaniem „Solidarności” następują one zbyt wolno i ciągle daleko im jeszcze do poziomu oczekiwanego przez pracowników. Co więcej, jeszcze nie zakończono tego procesu, a EP przyszło się zmierzyć z jeszcze większym niebezpieczeństwem. Tym razem chodzi o tzw. „europejski zielony ład”, który za cel stawia sobie osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050r. To dla EP, jako elektrowni węglowej (oprócz zielonego bloku), a więc emitującej gazy cieplarniane („ślad węglowy”) staje się życiowym wyzwaniem, które może dla niej oznaczać nawet dalsze „być, albo nie być”. Jak więc widać, problemów w EP nie brakuje, dlatego tym bardziej nikt nie spodziewał się, że w tak trudnym czasie spadnie na firmę dodatkowy, ciężki cios. A mianowicie chodzi o ostatnie informacje (czerwiec br.) dotyczące wszczęcia przez Ministra Klimatu i Środowiska (MKiŚ) postępowania administracyjnego przeciwko EP w sprawie otrzymanej (w latach 2013 – 2016) pomocy publicznej na realizację modernizacji bloków. Trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że dotyczy to okresu, gdy EP była własnością ENGIE, zaś szacowana wartość udzielonej wtedy pomocy publicznej to ok. 170 mln zł. W związku z zastrzeżeniami MKiŚ, jeśli uzna on, że wykorzystanie środków przez EP było niezgodne z przeznaczeniem, wówczas zapewne zażąda zwrotu pełnej kwoty. Okazuje się więc, że deklaracje Grupy ENEA, która w imieniu skarbu państwa kupiła EP, jako spółkę (podobno) w pełni oddłużoną i bez zobowiązań, mijały się… i to mocno z prawdą. Ponieważ ta, jak widać została przejęta z przysłowiowym trupem w szafie. W tym miejscu pytania cisną się już same. I to cały szereg pytań dotyczących okoliczności w jakich doszło do tak skandalicznego „przeoczenia” na niekorzyść kupującego, wartego (bagatela) 170 mln zł. Kto wtedy zawinił, a kto teraz poniesie z tego tytułu konsekwencje? Ponadto, jeśli MKiŚ ostatecznie zażąda zwrotu tej kwoty to, kto to uczyni? Czy wobec oczywistej winy kupującego, czyli audytorów i ówczesnego szefostwa Grupy Enea, to ona będzie zobowiązana do zwrotu środków? Bez wątpienia, najgorszym rozwiązaniem – zdecydowanie nie do przyjęcia przez stronę społeczną, byłaby tu próba załatwienia sprawy w myśl starego polskiego powiedzenia: „kowal zawinił a Cygana powiesili”.