Waldemar Bartosz
W Polsce szlacheckiej na człowieka, którego sposób życia polegał na życiu cudzym kosztem nazywano pieczeniarzem. Zazwyczaj był to ubogi krewny lubiący dobrze zjeść i przesiadujący na łaskawym chlebie u zamożnej szlacheckiej rodziny.
Tak było w czasach „szlacheckiej Polski”. Czasy się zmieniły, nie ma szlachty, nie ma folwarków. Pozostał jednak sposób na życie pieczeniarza. Dwór szlachecki zastąpiony został bogatymi urzędami i państwowymi spółkami. Prezesi, dyrektorzy robią dziś za szlachtę i nawet próbują się nosić „po szlachecku”.
Dawnych pieczeniarzy zastąpiła dzisiaj „klasa próżniacza”. Pojęcie to zaczerpnięte z myśli amerykańskiego socjologa – Thorsteina Veblena zawartych w opracowaniu pt.: „Teoria klasy próżniaczej” odnosiło się do patologii rozwiniętego kapitalizmu początków XX wieku. Opisywało klasę usłużnych i leniwych pomagierów rodzącej się klasy przedsiębiorców. Właśnie, usłużnych, bez własnego zdania, ale z rozwiniętym wygodnictwem.
I znowu wystarczy spojrzeć na aktualne mechanizmy i zwyczaje wielkich urzędów i firm. Łatwo znajdziemy i zlokalizujemy grupę ludzi, praktycznie bezproduktywnych, zarówno w sferze intelektualnej jak i fizycznej. Typowym przykładem pieczeniarza jest najczęściej tzw. doradca. „Doradzać” może w każdej sprawie, czy to technicznej, czy organizacyjnej, czy koncepcyjnej. Pewnie znamy takie jednostki. Innym typem pieczeniarza jest postawa człowieka, którego zawodem jest dyrektor, ewentualnie prezes. Nie ważne, że zatrudniony był w przemyśle, jutro może kierować placówką kulturalną czy w sektorze usług medycznych.
Zmienia się dwór tak często, jak zmieniają się ekipy rządowe. Za tą zmianą podążają pieczeniarze, współczesna klasa próżniacza.
Jest jednak podstawowa różnica między pieczeniarzami epoki szlacheckiej z tymi obecnymi.
Szlachecki, czyli prywatny dwór łożył na pieczeniarza, aktualny dwór jest finansowany przez podatników czyli każdego z nas. Istna patologia.



