Waldemar Bartosz
I znowu żyjemy w czasach odwracania znaczenia pojęć. Pisał o tym zjawisku, co prawda George Orwell, zwracając uwagę na zjawisko nowomowy, policji, myśli i myślozbrodni.
Nadzór nad prawomyślnością w języku, manipulacja tymże językiem to według autora „Folwarku zwierzęcego” i „Rok 1984” obraz jawnego lub ukrytego totalitaryzmu. Już po 1945 r., po przejęciu władzy przez komunistów wprowadzono cały zestaw takich, nazwijmy je, neologizmów. „Partie demokratyczne” z PPR-em na czele nazwano partiami demokratycznymi, tam gdzie sowieci przejęli władzę, rządzących nazywali demokratami a każdy objaw opozycji – zdradą i zaprzaństwem. Można i dziś postawić pytanie – z jakich powodów rządząca dzisiaj koalicja nazywa siebie środowiskiem demokratów? Czy to oznacza, że inni dążący drogą wyborów do przejęcia władzy, już nie są demokratami? Jeśli dzisiaj pod pretekstem walki z językową „agresją” pod to miano włącza się każdą krytykę rządzących – to nie jest przypadkiem ten kolejny przypadek opisany przez Orwella? Jeśli dzisiaj przynajmniej przesadnie, straszy się społeczeństwo nadchodzącą wojną, to nie było to opisywane przez Orwella? Pisał bowiem, że celem wojny nie jest zwycięstwo, ale utrzymanie społeczeństwa w stanie strachu. Walka z tzw. „mową nienawiści” prowadzić może do stanu, że boimy się nawet swoich myśli – bo mogą być nieakceptowane przez władzę. Strach doprowadza do tego, że „dla świętego spokoju” ludzie zaakceptują każde zniewolenie.
Orwell podał nawet kilka zasad „rozsądnego życia”, zgodnego z oczekiwaniami rządzących. Należą do nich m.in.:
– totalitaryzm zmusza ludzi do odrzucenia nawet naocznych dowodów, bo stoją one w sprzeczności z obowiązującą normą,
– w czasach powszechnego kłamstwa, mówienie prawdy jest aktem na wskroś rewolucyjnym,
– nie wystarczy, że ludzie są posłuszni, muszą oni jeszcze kochać to posłuszeństwo,
– władza potrzebuje wroga, aby usprawiedliwić swoje istnienie.
Mamy codzienne własne doświadczenia i własne obserwacje, i możemy zapytać i „co nam przypomina widok znajomy ten?”.



