Mirka Domińczyka poznałem, gdzieś w okolicach września 1980 roku, kiedy przybyłem do ówczesnej siedziby Regionu Świętokrzyskiego „Solidarności”, aby zgłosić grupę pracowników z Poradni Wychowawczo-Zawodowej w Jędrzejowie, którzy postanowili zorganizować się w „Solidarność” właśnie.
Bliższą znajomość zawiązaliśmy natomiast w innych, niecodziennych warunkach – w więzieniach, począwszy od kieleckich Piasków, poprzez rzeszowskie Załęże, skończywszy na Nowym Łupkowie w Bieszczadach.
Był stanowczy w swoich poglądach i postawach a przy tym uśmiech nie schodził z jego ust. Wiedziałem, że za kratami, na tak zwanej wolności pozostawił żonę i małe jeszcze córeczki. Troska o bliskich z pewnością spowodowała decyzję o emigracji. Z tego okresu emigracyjnego dochodziły wieści o jego aktywności, również aktywności publicznej. Ściśle współpracował z największym związkiem zawodowym na świecie – z AFL-CIO. Miał tam nawiązane wcześniej, bo w Kielcach, kontakty z ukraińskim uchodźcą i działaczem AFL-CIO – Adrianem Karatnyckym.
Już w Nowej Polsce, po 1990r. i po jego powrocie do Kielc, a tak naprawdę do Klonowa, znowu można się było bezpośrednio spotykać. Nie były to częste spotkania. Mirek silnie przeżywał i nie zawsze akceptował postawy wielu wcześniejszych działaczy. Był jednak zawsze wierny zasadzie, iż wyznawane przez siebie wartości nie podlegają zmianom.
Wiele mógł jeszcze zdziałać. Odszedł niespodziewanie. Pamięć jednak zostanie.